W roku 2003 zaczęły się moje problemy, bardzo stresujące przeżycia. Nie mogłam jeść, często wybuchałam płaczem. Przez miesiąc sierpień schudłam 6 kg i wciąż nic mi nie przechodziło przez gardło. 15 września obchodzimy odpust parafialny Matki Boskiej Bolesnej i co roku można podjąć duchową adopcję nienarodzonego dziecka (polega na odmawianiu przez 9 miesięcy jednej tajemnicy różańca i krótkiej modlitwy). Ja nigdy nie mogłam zrozumieć tej modlitwy i nigdy nie chciałam jej podjąć. Jednak w zeszłym roku coś mnie tchnęło i powtórzyłam za księdzem przyrzeczenie zobowiązujące do podjęcia duchowej adopcji. Wówczas nie wiedziałam jeszcze, że jestem w ciąży i że to o własne dziecko będę się modlić. Stresy się nasilały, tragiczna atmosfera trwała prawie do końca roku. W między czasie przechodziłam jeszcze bardzo silną grypę żołądkową i zapalenie gardła, miałam silne bóle brzucha (nerwobóle) oraz liczne dolegliwości typowe dla pierwszego trymestru ciąży. Wtedy wiedziałam już, że moje dzieciątko jest pod opieką Najświętszej Maryi, i tylko czasem martwiłam się o dziecko (zwłaszcza o to, żeby nie było nerwowe). Pomimo tak tragicznego początku ciąży 26 maja - dokładnie w ostatnim dniu 40 tygodnia ciąży, urodziłam synka ważącego 4,25 kg, zupełnie zdrowego i nadzwyczajnie spokojnego. Dzisiaj, kiedy piszę to świadectwo, ma dokładnie 4 miesiące, rozwija się szybko -śpi, je, i się uśmiecha. Jest wyjątkowo spokojny i radosny. A ja codziennie dziękuję Maryi za ten cud. Podjęłam też duchową adopcję w intencji innego zagrożonego życia poczętego.
W maju jeszcze przed moim rozwiązanie powstała w mojej parafii grupa modlitewna dla Intronizacji Najświętszego Serca Pana Jezusa za wstawiennictwem Rozalii Celakówny, do której zapisała mnie mama.
Po porodzie byłam bardzo szczęśliwa, nie wiedziałam o co jeszcze mogłabym prosić Pana Jezusa, chciałam tylko dziękować. Więc dziewięciodniową nowennę "Modlitwa o beatyfikację S.B. Rozalii Celakówny" odmawiałam w intencji swojej rodziny, żebyśmy razem z mężem w zdrowiu mogli wychować nasze dzieci (mamy jeszcze pięcioletniego synka).
Cud, który chcę opisać zdarzył się tydzień później.
Mój mąż chciał włożyć drugą rurę na dach garażu. Zamiast wziąć drabinę, postawił plastikowe krzesło na pile stojącej obok garażu. Razem piła i krzesło dały wysokość o. 1,4 metra. Wszedł na krzesło i po chwili spadł tyłem na ziemię (betonową kostkę). Dodatkowo spadł na miejsce, z którego tego samego dnia rano mój tata wyciągnął metalowy pręt o długości 0,4m wbity w ziemię. Cudem jest to, że mężowi nic się nie stało w czasie upadku, ale gdyby pręt nie został wyjęty to przebiłby męża na wylot.
Z całego serca dziękuję Świątobliwej Rozalii, że wyprosiła mi tę łaskę u Pana Jezusa. |