Pozwalam sobie przesłać świadectwo cudownego uzdrowienia rakowatej narośli, jaka pojawiła mi się na głowie, po stronie lewej na wysokości czoła.
Narośl ta wielkości dłoni dziecka, w kolorze czarno- fioletowo-brązowym o strukturze tzw. "kalafiorowatej" była bardzo widoczna i szpecąca. Powiększała się też stale.
Cudowne zniknięcie narośli miało miejsce w marcu 1998 r. podczas odprawianej nowenny do S.B. Rozalii Celakówny, w czasie której dodatkowo stosowałem okłady z ziemi z grobu Rózi.
Od czasu zniknięcia narośli (co miało miejsce w godzinach nocnych 7 dnia nowenny) minęło 6 lat i narośl nie odrosła.
Dziękuję Sercu mojego Pana za wysłuchanie mojej prośby i mam nadzieję, że załączone świadectwo przyczyni się do wyniesienia Rózi na ołtarze.
Dzięki cudowi wyjednanemu przez drogą Rozalię u Serca Jezusowego wzrosła moja wiara, wzrosła miłość i wdzięczność dla Jezusa, któremu jako niegodny sługa służę w kapłaństwie. Ad maiorem Dei gloriam.
Ks. dr Józef z Warszawy
Po nawróceniu bardzo potrzebowałam kierownika duchowego. Ze spowiednikiem, franciszkaninem nie mogłam się porozumieć w pewnych duchowych sprawach, dlatego zaczęłam szturmować Niebo z prośbą o rozwiązanie tej kwestii.
Polecałam sprawę przede wszystkim tym, którzy za życia zaznali słodyczy czystej przyjaźni duchowej. Tak więc polecałam się Matce Najświętszej, Świętemu Józefowi, Świętemu Maksymilianowi Marii Kolbemu (miał brata w zakonie), Świętej Klarze i jej przyjacielowi Świętemu Franciszkowi.
Jeździłam do Niepokalanowa i Miedniewic naprzykrzając się Świętemu Józefowi i Matce Najświętszej prawie pół roku. Prośba moja została wysłuchana i z rąk Matki Najświętszej niejako otrzymałam właściwą osobę. Do mojego kierownika duchowego dla odbycia spowiedzi wchodziłam do konfesjonału mieszczącego się w tzw. SZAFIE. Nie wiedziałam długo jak kapłan ten wygląda, wiedziałam jedynie z głosu, że jest osobą starszą.
Kiedy po raz pierwszy ujrzałam go, bardzo się zmartwiłam. Okazał się być nie tylko starszym człowiekiem, ale na dodatek nie wyglądał szczególnie zdrowo - miał na czole wielką (wielkości dłoni) czarno - fioletowo- brązową kalafiorowatą narośl. Po prawej stronie czoła patrząc en face (od strony ojca po lewej stronie).
Widok ten bardzo mnie zasmucił. Myślałam, że dopiero co, po niemałych staraniach, wyprosiłam sobie kierownika duchowego, a tu okazuje się być nie tylko osobą starszą, ale na dodatek osobą naznaczoną rakowatą naroślą i może żyć długo nie będzie, a co wtedy z moim kierownictwem duchowym?
Osoba tą był i jest o. Józef. Był to listopad 1997 r. W tym samym miesiącu pojechałam do Częstochowy po raz drugi w życiu, na Święto Ofiarowania Matki Bożej do Świątyni Jerozolimskiej. W drodze powrotnej czytałam zakupiony tamże dzienniczek S. Faustyny. Na podstawie lektury powzięłam myśl, aby w roku następnym, 22 lutego, w dniu pierwszego objawienia się Jezusa Miłosiernego Świętej S. Faustynie przyjechać do Krakowa, do Łagiewnik. Krakowa nie znałam, a chciałam wszystkie poznane z lektury miejsca święte "polskiego Rzymu" nawiedzić i w Łagiewnikach uczcić dzień objawienia się Bożego Miłosierdzia.
W styczniu, na miesiąc przed wyjazdem, nieoczekiwanie wpadła mi w ręce książka pt. "Wielkie wezwanie Serca Jezusa do Narodu Polskiego" o Rozalii Celakównie.
Opisy łask otrzymanych za Jej przyczyną spowodowały, że postanowiłam powierzyć sprawę rakowatej narośli właśnie Rózi. Czytając świadectwa uzdrowień nabrałam otuchy i nadziei na uzdrowienie. Postanowiłam, że podczas pobytu w Krakowie nawiedzę grób Sługi Bożej i wezmę bezcenną ziemię z grobu, aby wzorem innych chorych, przez okłady z niej spowodować ustąpienie narośli. Jak zaplanowałam tak też i zrobiłam.
Jednak na cmentarzu Rakowickim w żaden sposób nie mogłam grobu Rózi odnaleźć. Był koniec lutego, niedziela, godzina 8 rano. W ponury, zimowy, niedzielny poranek na cmentarzu nie było nikogo. Nie miałam się kogo zapytać jak odnaleźć kwaterę. Było mgliście, ponuro i dość strasznie. Nagle z mgły, jaka spowijała cmentarne aleje, wyłoniła się przede mną na żółto ubrana kobieta.
Bez przekonania i większej nadziei, dla czystego sumienia, zapytałam o grób Rozalii. Ku mojemu zdumieniu nieznana Pani odpowiedziała, że wie o kogo chodzi i grób wskaże. Trafiłam wiec do Rózi bezbłędnie i bardzo szybko. Po dziś dzień o tym zdarzeniu opowiadam tak: "Rozalia przysłała mi swoją znajomą, aby mnie do Jej grobu doprowadziła".
Dla Rozalii miałam przygotowaną wiązankę i znicze. Wysprzątałam i ubrałam grób Rózi. Odmówiłam różaniec i ucałowałam Jej fotografię prosząc gorąco o łaskę uzdrowienia z nowotworu księdza Józefa.
W Warszawie ojciec Józef czekał z wielką niecierpliwością na mój powrót z pielgrzymki do grobu Sługi Bożej. Ziemię z grobu przywiozłam, więc mogliśmy niezwłocznie zacząć Nowennę do Serca Jezusowego za przyczyną Rozalii. Ojciec podczas trwania nowenny przykładał okłady z ziemi z grobu Rózi, rozpuszczonej w wodzie na rakowatą narośl.
Nowennę zaczęliśmy w piątek. W następnym tygodniu, w niedzielę, podczas Mszy Świętej zauważyłam, że ciemnej, czarno, fioletowo, brązowej narośli na czole ojca Józefa NIE MA.
Nie wierząc własnym oczom po Mszy Świętej pobiegłam do zakrystii i nie dowierzając sobie zapytałam (niezbyt mądrze): "no i co?" Ojciec Józef odpowiedział: "to, co widzisz!"
Narośli RZECZYWIŚCIE nie było, ale był widoczny wyraźny ślad po niej - różowa, odbiegająca kolorem i świeżością skóra pokrywała miejsce po nowotworze
Ks. Józef nie dał się długo prosić i opowiedział jak uzdrowienie się dokonało:
Zaczęliśmy się wspólnie modlić do Serca Pana Jezusa przez przyczynę Rozalii w piątek. Ojciec Józef gorąco przyzywał pomocy Rozalii odwołując się do Jej uzdolnień medycznych, prosząc, aby "coś zrobiła z ta naroślą". Ojciec modlił się tak dzień po dniu a w czwartek następnego tygodnia, siódmego dnia Nowenny, w nocy, narośl zaczęła silnie ojca swędzić. Zaczął ją drapać i…zdrapał w całości!!!
Świadectwo o cudownym uzdrowieniu rakowatej narośli zostało zaraz po cudownym uzdrowieniu napisane, zgodnie z obietnica daną Rozalii, ale niewysłane, ponieważ o. Józef szukał swojego zdjęcia, na którym widać było na czole nieistniejący już nowotwór.
Jednakże podczas dwóch kolejnych przeprowadzek ojca zdjęcie gdzieś się zapodziało a w międzyczasie zaginęły również świadectwa i ojca, i moje i powstała przeszło 6 letnia zwłoka w spełnieniu obietnicy. Dlatego dopiero teraz składamy świadectwo, co jest nawet bardziej wymowne, bo uzdrowienie okazało się trwałe - upłynęło przeszło 6 lat od momentu uzdrowienia i narośl nie odrosła.
Załączam świadectwo penitenta ojca: dr Jerzy daje świadectwo, że ks. Józef miał opisywany nowotwór.
Na koniec pozwolę sobie nadmienić, że uznałam za bezcelowe zwracanie się z prośbą o podobne świadectwa do członków wspólnoty zakonnej ojca Józefa, z uwagi na fakt, że po uzdrowieniu narośli (co dokonało się przecież nagle, w czasie pomiędzy kolacją, a śniadaniem) ze strony współbraci zakonnych nie było ani konstatacji niezwykłego faktu, ani tez żadnych pytań, czy też komentarzy.
A przecież wyraźny ślad po czarno, fioletowo, brązowej rakowatej narośli długo jeszcze był widoczny w postaci różowej, błyszczącej, delikatnej skóry o kształcie nowotworu, wyraźnie odcinającej się od żółtawej skóry pozostałej części głowy.
Ewa z Warszawy
Jestem lekarzem, penitentem ojca Józefa. W 1983 roku dzięki Jego pomocy wróciłem do wiary ojców i na łono Kościoła.
W latach 1996 -1997 widziałem na czole ojca Józefa narośl podobną do kalafiora, składającą się z grudek w kolorze brunatno-sinym, przechodzącym w czerń.
Wiosną 1988 r. ujrzałem ojca Józefa bez narośli. Byłem tym faktem zaskoczony, nie mniej nie dopytywałem się, co się stało. Dopiero w ubiegłym roku dowiedziałem się przypadkowo jak dokonało się uzdrowienie.
Dr Jerzy z Warszawy |