Szczęść Boże. List ten piszę, aby dać świadectwo Miłosierdzia Bożego za wstawiennictwem Służebnicy Bożej Rozalii Celakówny.
Na wstępie napiszę może coś bliżej o naszej rodzinie. Jesteśmy małżeństwem już prawie 15 lat. Poznaliśmy się w czasie studiów na Akademii Rolniczej w Poznaniu. Oboje z mężem mamy wykształcenie wyższe - rolnicze. Ja pracuję jako nauczyciel w Zespole Szkół Ogrodniczych w Bydgoszczy, a mąż prowadzi gospodarstwo rolne w Chrapliwie. Mamy czwórkę dzieci: najstarszy syn Hubert - 13 lat, Marianna - 11 lat, Konrad - 9 lat i najmłodsza Rozalia - 11 miesięcy. Starsze dzieci chodzą do Katolickiej Szkoły Podstawowej w Bydgoszczy, dokąd codziennie je odwożę (mieszkamy na wsi 40 km od Bydgoszczy).
Jesteśmy rodziną wierzącą, praktykującą i mocno zaangażowaną w życie naszej parafii. W ubiegłym roku, na prawie 4 tygodnie przed wyznaczonym terminem porodu, urodziłam naszą najmłodszą córeczkę - Rozalię. Pomimo tego, że była mała (2730g) - wszystko wyglądało dobrze. Jedynie zaskoczeniem dla lekarza i położnej była pępowina zawiązana na supeł (tzw. "węzeł prawdziwy"). Stwierdzili, że gdyby poród odbył się w terminie, pępowina byłaby krótsza i podczas porodu węzeł mógłby się zacisnąć, a córeczka nasza mogłaby się udusić. Rozalka otrzymała 9 punktów w skali Agar, z czego bardzo cieszyliśmy się. Na początku wszystko wyglądało bardzo dobrze i nic nie wskazywało, że mogą być jakieś kłopoty. Ale gdy po 24 godzinach Rozalka nie oddała pierwszej kupki tzw. smółki, a po każdym karmieniu wymiotowała i całą noc płakała, to zaniepokoiło mnie to bardzo. Lekarka zbadała ją i stwierdziła, że nie ma powodu do niepokoju, a siostra oddziałowa pokazała mi kartę córki z zaznaczoną oddaną smółką (Rozalka cały czas była ze mną w pokoju i tylko raz zabrano ją do szczepienia, więc raczej nie mogłam przeoczyć smółki). Jednak, gdy mimo sądowania z żołądka (twierdzono, że opiła się wodami płodowymi), wymioty po każdym karmieniu nie ustawały, kategorycznie poprosiłam o szczegółowe przebadanie córeczki. Podczas badania okazało się, że na rurce doodbytniczej nie było śladu smółki (czyli nie oddała jej), USG brzuszka wykazało mocno powiększony żołądek i dwunastnicę. Zapadła decyzja o przewiezieniu jej do szpitala wojewódzkiego w Bydgoszczy na oddział chirurgii dziecięcej - w celu wypłukania czopu smółkowego (tak wtedy twierdzono). W drugiej dobie życia została tam przewieziona. W następnym dniu dwukrotnie próbowano wypłukać czop smółkowy. Niestety wypłukano tylko czop śluzu. W następnym dniu zrobiono pasaż i gdy okazało się, że treść z żołądka nie przechodzi dalej jak do dwunastnicy, podjęto decyzję o operacji. W czwartej dobie życia (8.08) Rozalka miała pierwszą operację, w wyniku której usunięto jej około 50 cm jelita cienkiego. Córka urodziła się z wadą wrodzoną - zrośnięcie jelita cienkiego. Aby można było ją odżywiać - dopóki jelito się nie zrośnie - próbowano założyć wkłucie centralne. Niestety lekarz zamiast wkłuć się w żyłę podobojczykową, przebił opłucną i doszło do odmy opłucnej. Przez kolejne 3 dni Rozalka leżała podłączona do respiratora, bo sama nie była w stanie oddychać. Powoli dochodziła do siebie, ale druga próba wkłucia znowu nie powiodła się. Była odbiałczona, zanemizowana i nie można było jej odżywić. Pani ordynator poprosiła nas o rozmowę. Powiedziano nam, że starają się walczyć o jej życie, ale nie wiadomo, czy to się uda, bo stan jest bardzo ciężki i musimy liczyć się "ze wszystkim".
Po powrocie do domu chwyciłam za telefon i dzwoniłam do wielu krewnych, znajomych, księży z prośbą o modlitwę w intencji Rozalki. Wieczorem przed usunięciem nieczynnego wkłucia - lekarka jeszcze raz spróbowała podać płyny i okazało się, że wkłucie jest dobre i można było odżywić dziecko. Niestety dwa dni później stan znowu bardzo się pogorszył. Szew w jelitach pękł i zawartość jelit wylała się do jamy brzusznej. Doszło do zapalenia otrzewnej. Wtedy druga operacja i wyłonienie jelit na zewnątrz. Założono wtedy dreny (sączki) do brzuszka, do opłucnej, a także cewnik do moczu i sondę odbarczającą przez nos do żołądka. Przez kolejne dni wydawało się, że stan zdrowia nie pogarsza się, ale nagle zaczęła bardzo mocno żółknąć, a naświetlania nic nie pomagały. Wątroba i śledziona były bardzo mocno powiększone (silny stan zapalny). Rozalia dostała żółtaczki (tzw. cholestaza wątrobowa). Poziom bilirubiny ciągle wzrastał, aż osiągnął maksymalną wysokość 65,7 mg/dl (norma to do 1 mg/dl). Próby wątrobowe były złe. Wyniki krwi ciągle spadały pomimo podawania mazy krwi, a stan zapalny całego organizmu pogłębiał się mocno. Wtedy decyzja o kolejnej operacji - zamknięcie jelit i oczyszczenie jamy brzusznej, a zwłaszcza przewodów żółciowych ze zrostów. Wyłoniono na zewnątrz wyrostek (tzw. apendikostomia) jako wentyl bezpieczeństwa - gdyby córka nie mogła normalnie oddawać stolca. (operacja była gdy Rozalia miała 3 tygodnie). Po operacji bilirubina zaczęła spadać, ale po kilku dniach znowu wzrosła do 51 mg/dl. Nerki przestały funkcjonować - pojawiła się krew w moczu, były kłopoty z oddechem. Podawano jej tlen (w namiocie tlenowym). Do tego została zakażona gronkowcem (tzw. posocznica gronkowcowa). Taki stan utrzymywał się przez kolejne 2 tygodnie. Raz było trochę lepiej, a raz trochę gorzej. Prosiliśmy o jakieś konsultacje z innymi specjalistami. Widać było, że lekarze nie wiedzieli, co dalej. Sugerowaliśmy konsultacje z lekarzami z Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. Ale pani ordynator podjęła decyzję o przewiezieniu Rozalki do kliniki Akademii Medycznej w Bydgoszczy. Tam była kolejny tydzień. Znowu kolejne badania i znowu podawano jej krew.
22.09.2003r. - Rozalia została przewieziona do Centrum Zdrowia Dziecka do Warszawy. Jej stan był bardzo ciężki. Już w pierwszych badaniach okazało się, że oprócz posocznicy gronkowcowej, zakażona została grzybami (posocznica grzybicza), a jej prawe płuco - na zdjęciach Rtg zacienione - było opanowane przez grzybnię. W CZD -walka o życie i powrót do zdrowia trwała kolejne 3 miesiące. Prawie od początku swgo życia Rozalia dostawała wiele antybiotyków, czasem kilka jednocześnie. Tak było przez prawie trzy, cztery miesiące. Wyjątkiem był jeden dzień - jeszcze w Bydgoszczy, kiedy to na moją sugestię (aby odstawić antybiotyki), pani doktor na 24 godziny odstawiła je. Niestety zaraz po tym stan zdrowia znowu się pogorszył. Ta jedna doba wystarczyła, by wątroba "ruszyła" i bilirubina zaczęła, choć powoli, ale cały czas stopniowo spadać.
W CZD- Rozalia dostawała bardzo silne antybiotyki tzw. ototoksyczne (uszkadzające słuch) - przez 5 tygodni. Po tym czasie posiewy krwi okazały się czyste. Gronkowiec i grzyby zostały opanowane. Wtedy podjęto decyzję o operacyjnym założeniu cewnika do odżywiania pozajelitowego, aby Rozalka mogła rosnąć i rozwijać się jak inne dzieci. Wcześniej Rozalka miała wkłucie w żyły obwodowe, ale niestety nie wytrzymały obciążenia. Cały czas był jednak problem z krwią; wtórna niedokrwistość, brak odporności organizmu (bardzo niskie leukocyty). Podawanie mazy krwi pomagało na kilka dni. Cały czas anemizowała się. Musiała dostać osocze. W badaniach wykluczono wiele chorób. W ostateczności podano jej lek z hormonu ludzkiego - 2 dawki i to podziałało. Bardzo powoli, ale cały czas skutecznie wzrastały parametry krwi. Ja cały czas byłam w CZD w Warszawie z Rozalką, a mąż zajmował się gospodarstwem, domem i pozostałymi dziećmi. Trochę rodzina pomogła, ale było ciężko wszystko pogodzić.
Wreszcie na dzień przed Wigilią Bożego Narodzenia wróciłyśmy do domu. Teraz córeczka powoli schodzi już z żywienia pozajelitowego. Do aparatury (pompy dyfuzyjnej Abbott) podłączona jest przez 5 dni w tygodniu na 13 godzin na dobę. Żywiona jest też doustnie )soki, zupki, itp.) oraz karmiona z piersi.
Przez 2,5 miesiąca ściągałam pokarm i wylewałam, gdyż Rozalce nie można było początkowo nic podawać doustnie, później tylko glukozę i preparaty mlekozastępcze w bardzo małych ilościach. Starałam się utrzymać pokarm, bo cały czas wierzyłam, że wreszcie kiedyś będę ją mogła karmić. Chciałam być gotowa, jeśli tylko córeczka będzie mogła pić. I udało się. A kiedy zaczęłam karmić piersią - to z dnia na dzień zniknęły problemy z wymiotami, wzdęciami brzuszka, zaleganiem pokarmu w żołądku. Można było wyjąć sondy odbarczające z żołądka (założone przez nosek do żołądka już po pierwszej operacji).
Obecnie Rozalka ma 11 miesięcy, waży 9400g i rozwija się bardzo dobrze. Mówi już proste wyrazy (mama, tata, dziadzia, baba, dzieci, daj, itp.), siedzi. Ostatnie badanie audiologiczne potwierdziło, że słuch ma dobry.
Podczas żółtaczki wyglądała okropnie. Skóra była żółto - brązowa z zielonym odcieniem i strasznie się łuszczyła - tak jak na wężu. W ogóle to cała skóra wyglądała jak cienki papier (bez podściółki tłuszczu), bo dziecko nasze było cały czas niedożywione. Tylko brzuszek był ogromny (osłabione mięśnie trzykrotnym cięciem i powiększona wątroba i śledziona). Lekarze twierdzili, że bilirubina powyżej 20 mg/dl powoduje już uszkodzenie mózgu i centralnego Układu Nerwowego, gdyż krążąc z krwią osadza się na mózgu i przykleja do CUN. Przygotowywali mnie na to, że jeśli dziecko przeżyje, to nie będzie rozwijać się normalnie. Po zakażeniach badał ją neurolog i żadnych zmian nie stwierdził. Wygląda na to, że na dzień dzisiejszy jedynym powikłaniem są zielone ząbki.
Cały czas, podczas trwania tej walki o jej życie prosiliśmy Boga, aby ją uratował.
Jeszcze przed pierwszą operacją (w szpitalu w Bydgoszczy), mąż ochrzcił córeczkę nadając jej imię Rozalia, gdyż chcieliśmy w ten sposób powierzyć ją opiece Bożej przez wstawiennictwo S.B. Rozalii Celakówny. Był to dla nas bardzo trudny czas. Usilnie modliliśmy się o ratunek dla Rozalki. Najczęstszą modlitwą był różaniec lub koronka do Miłosierdzia Bożego. Po każdej dziesiątce różańca i po każdej koronce prosiliśmy własnymi słowami S.B. Rozalię Celakówny o wstawiennictwo u Pana Boga, o wyproszenie łaski życia i zdrowia dla naszej córeczki. Prośbę o to wstawiennictwo zwykle ja wypowiadałam. Nie wiedziałam wcześniej, że była św. Rozalia Pustelnica, więc do Rozalii Celakówny jako patronki naszej córeczki kierowaliśmy szczególnie nasze prośby. Nigdy z mężem nie pytaliśmy: dlaczego my?, dlaczego to spotkało naszą Rozalkę, ale powtarzaliśmy "bądź wola Twoja" i wiedziałam, że tak ma być, ale gdzieś tam wewnątrz, nie po ludzku czasem coś się buntowało i jakiś głos mówił: "ale nie zabieraj jej". Mąż tłumaczył: "z Panem Bogiem chcesz się targować? Zobaczysz będzie dobrze, bez względu na to jak będzie, czy Rozalka będzie żyła, czy też nie". Wiedziałam, że miał rację. Ale było mi tak strasznie ciężko, że gdyby nie modlitwa, to nie wiem jak wytrzymałabym to wszystko psychicznie. W końcu, pamiętam dokładnie ten przełomowy moment, naszło takie wewnętrzne przekonanie i z całym zaufaniem powiedziałam Panu Bogu: "Jeśli chcesz Boże ją zabrać już teraz, to zabierz, ja się z tym pogodzę, przyjmę Twoją wolę". Od tej chwili znalazłam pewien spokój, a stan zdrowia Rozalki powoli zaczął się poprawiać. Jesteśmy przekonani, że gdyby nie modlitwa, to Rozalki nie byłoby dzisiaj z nami. To była prawdziwa krucjata modlitewna. O jej życie i zdrowie modliło się codziennie, już nie setki, a tysiące ludzi. Codziennie na modlitwie porannej w katolickiej szkole, wszystkie dzieci modliły się o jej zdrowie, a raz w tygodniu Msza św. odprawiana była w jej intencji. Dzieci mobilizowały swoich rodziców i dziadków i w domach modlono się też w tej intencji. Ksiądz dyrektor Tomasz Cyl odprawił wiele Mszy św. w intencji naszej córki (w sanktuarium MB w Częstochowie, w Niemczech). Był z nami w stałym kontakcie i był dla nas dużym wsparciem. Natomiast tak na co dzień - największym naszym wsparciem był ks. Proboszcz z naszej parafii, ks. Leszek Kroll, który w każdej codziennej Mszy św. zawsze dołączał intencję o życie i zdrowie Rozalki. Wspierał nas modlitwą i dobrym słowem, łącząc się z nami w bólu. Cała parafia modliła się za Rozalię, a szczególnie członkowie Akcji Katolickiej (w której aktywnie działamy) zapewniali o pamięci w modlitwie. Modliły się też w tej intencji zakonnice, m.in. ze zgromadzeń: Klarysek, Elżbietanek i Nazaretanek z Bydgoszczy, Szarytek z Poznania i Franciszkanek z Lasek k. Warszawy. Brat męża ks. Darek - misjonarz, obecnie w Belgii (a wcześniej w Kamerunie) - odprawiał też wiele Mszy św. (m.in. w Katedrze św. Huberta w Belgii). Poza tym modliło się w jej intencji wielu znajomych księży. Krewni i znajomi modlili się w jej intencji w swoich domach i na pielgrzymkach.
Szczególnie w tym czasie wzmocniło mnie to, że tak wielu nieznajomych okazywało mi życzliwość i zapewnienie o modlitwie. Nasze starsze dzieci wiele i szczerze się modliły. I tylko czasem dzieci pytały - dlaczego Rozalka? Przecież ona nic nie zawiniła. Tłumaczyliśmy, że my nie znamy planów Boga, że On najlepiej wie, co dla nas jest dobre i może w ten sposób chce coś nam powiedzieć i na coś zwrócić uwagę. Po pewnym czasie starsza córka stwierdziła, że pewnie Pan Bóg chciał żebyśmy się więcej modlili, jak również, by więcej ludzi się modliło. Tak przecież się właśnie stało dzięki Rozalce.
Teraz możemy tylko dziękować Panu Bogu, że wysłuchał naszych próśb i Rozalka jest z nami. Możemy naocznie stwierdzić jak wielką moc ma modlitwa. Ten przykład podają nauczyciele w katolickiej Szkole Podstawowej - jako bezpośrednie działanie Pana Boga, który wysłuchuje naszych próśb. Rozalka nie jest tylko naszą córką. Wiele osób mówi "nasza Rozalka - bo my się w jej intencji modliliśmy". Jest tak szczególnie w szkole katolickiej, gdzie w okresie Wielkiego Postu - dzieci odmawiając sobie pewnych przyjemności (słodyczy, zabawek, itp.), zbierały pieniążki, które zostały przeznaczone na zakup pompy (ta, którą ma Rozalka jest wypożyczona z CZD). Zorganizowały same w tym celu kiermasze szkolne.
Zdajemy sobie sprawę, że córeczka nasza nadal potrzebuje wielu modlitw (cały czas ma tzw. zespół krótkiego jelita). Trzeba bardzo uważać, by jej nie zakazić, gdy otwiera się dojście do żyły głównej podczas podłączania lub odłączania żywienia pozajelitowego.
Dla nas jest to wielki cud, że Rozalka wyszła z tych wszystkich opresji bez powikłań. Podobnie mówią też w prywatnych rozmowach niektórzy lekarze (bo jak twierdzą była tu "siła złego na jednego", a poziom bilirubiny 65,7mg/dl - to dawka śmiertelna). Inni lekarze twierdzą, że jest to ogromny, niespotykany sukces medycyny. Podsumowaniem ich słów niech będą słowa docenta Książyka z CZD, który przed naszym wyjściem do domu stwierdził "Mój Boże, a jednak udało się".
Długo wahałam się czy dać to świadectwo, bo przecież prosiliśmy nie tylko Rozalię Celakówny, ale Matkę Bożą, Jezusa Miłosiernego, samego Boga i wszystkich świętych o łaskę życia i zdrowia dla naszej Rozalki. Ale jestem przekonana, że to właśnie orędowniczka naszej Rozalki, jej patronka - Rozalia Celakówna - wyprosiła tę łaskę dla niej, a zarazem dla całej naszej rodziny.
Złączeni w modlitwie o wyniesienie Rozalii Celakówny na ołtarze. |